Urbanistyka Warszawy jest zarówno jej wartością, jak i utrudnieniem w procesie rozwoju miasta. Co w kontekście Warszawy oznacza pojęcie “ludzkiej skali” tak spopularyzowane w ciągu ostatnich lat? Czy zawsze zasady kształtowania miasta dla ludzi są takie same?
Wizja “miasta dla ludzi” nabrała siły w drugiej połowie lat 70., kiedy (wbrew woli społeczeństwa) swoją wizję przyjaznych ludziom przestrzeni pierwszy raz zrealizował duński urbanista Jan Gehl. Jego działania, mimo że budzące wątpliwości mieszkańców, a zwłaszcza przedsiębiorców w Kopenhadze, sprawiły, że miasto otrzymało nowy zastrzyk rozwojowy, stając się ikoną dla współczesnych przemian urbanistycznych.
Niemal każda rewitalizacja w Polsce – również te w Warszawie, jak choćby remont ulicy Świętokrzyskiej, czy zmiany na Pradze Północ – odwołuje się do skutków ekonomicznych, jakie przyniosły zmiany w Kopenhadze, wskazując, że rozwój trwa nieprzerwanie od blisko 40 lat.
Ulica Świętokrzyska po przebudowie zyskała całkowicie nowe oblicze.
MIASTO DLA PIESZYCH. CZY ZAWSZE TAK SAMO?
“Gehlizacja” stała się nawet swego rodzaju modą. Zmiany przeprowadzane metodą pracowni duńskiego urbanisty wprowadzono na dużą skalę w takich metropoliach jak Nowy Jork, czy Moskwa. W tym miejscu właśnie należy dostrzec, że rzeczona gehlizacja nie zawsze się sprawdza. Również w Warszawie może okazać się na większą skalę metodą nieskuteczną.
Przestrzenie tworzone przez Gehla w Nowym Jorku spowodowały wzrost cen otoczenia i wykluczenie społeczne, ostatecznie prowadząc do wytworzenia placów nieprawdziwych, nieużytecznych, teatralnych. W Moskwie ( za badaczem Kubą Snopkiem ) rzeczone przestrzenie są po prostu puste – nie osiągnęły więc swojego podstawowego celu pobudzenia życia miejskiego, stworzenia przestrzeni dla ludzi. Te same zagrożenia dotyczyć mogą przestrzeni publicznych w Warszawie.
Każde miasto posiada bowiem swoją indywidualną, wyjątkową specyfikę przestrzenną i kulturową. Nie sposób więc mówić o rozległej i policentrycznej Warszawie w sposób podobny, jak mówimy i myślimy o niewielkiej, koncentrycznej Kopenhadze.
PLACE WARSZAWY
Obecnie przestrzenie publiczne Warszawy nie są jednorodne – posiadają jednak jedną cechę charakterystyczną, która na swój sposób je spaja. Niemal wszystkie mają ścisłe powiązanie z samochodem. Wiele z nich pełni role skrzyżowań (często okrężnych), inne służą za parkingi. Na
swój sposób ewenementem urbanistycznym jest fakt, że większość placów warszawskich nie jest dostępna dla pieszych. Ważniejsze jednak, że nawet tam, gdzie są dostępne – pieszy nie jest priorytetowym użytkownikiem.
Dotychczasowe działania rewitalizacyjne, również w Warszawie, wskazują, że esencją przestrzeni publicznych są dwa elementy – piesi i zieleń. Cała reszta jest płynna. Z tej perspektywy możemy dostrzec, że wiele warszawskich przestrzeni publicznych spełnia swoje role doskonale, mimo obecności samochodów – inne natomiast, mimo ogromnych nakładów na remonty, świecą pustkami.
Nie sposób ująć atrakcyjności i skuteczności takich przestrzeni, jak Plac Wilsona, czy Plac Zbawiciela. Aktywne partery budynków otaczających ronda bez względu na porę roku generują ogromny ruch pieszy i zachęcają do aktywności społecznej i gospodarczej. Dzieje się tak z prostej przyczyny – pieszy ma priorytet ruchu przy budynkach, a od drogi oddziela go zieleń. Same place, mimo że niedostępne, dzięki wypełnieniu zielenią stają się przyjazne dla oka i komfortowe dla psychiki. Dzieje się tak nawet w przypadku zwykłego trawnika na Placu Zbawiciela.
PRZESTRZENIE DO POPRAWKI
Z pozoru przestrzenie względnie podobne – jak choćby Plac Unii Lubelskiej – ze względu na brak zieleni zniechęca i nie cieszy się tak dużą aktywnością użytkowników. Odbija się to na występujących w otoczeniu usługach i cenach najmu, które w przestrzeniach aktywnych społecznie wyraźnie wzrastają. Podobnie można rozpoznać sytuację przy Placu Zawiszy. W największej skali ten paradoks potwierdza przykład nowojorskiego Central Parku. Jest to jedna z najdroższych kawałków ziemi na świecie – jednocześnie gdyby została zabudowana, wartość powstałych tam nieruchomości byłaby niższa niż obecnie występujące w okolicy. Bowiem sama zieleń podnosi wartość otoczenia.
Na zmniejszeniu udziału zieleni stracił w Warszawie choćby Plac Grzybowski. Mimo że nie sposób ująć mu uroku, a remont można uznać za udany estetycznie, obecnie cieszy się mniejszym zainteresowaniem niż przed działaniami naprawczymi. Gęstość zieleni, bez względu na jej niską jakość, była dla Placu Grzybowskiego bardzo istotna, bo próżno szukać w najbliższym otoczeniu pieszym (do 500m) innego kawałka zieleni w mieście.
ZIELEŃ TO NIE WSZYSTKO
Jednocześnie Plac Powstańców Warszawy jest dowodem, że zieleń nie jest remedium
absolutnym. Mimo atrakcyjności placu, ciekawego doboru roślin i ciekawej koncepcji
funkcjonalnej plac świeci pustkami. Tu zawiódł bowiem drugi czynnik, którego zabrakło –
priorytet pieszego. Plac otoczony jest intensywnym ruchem z jednej strony i wypełnionym
parkingiem z drugim – nie wysyła pieszym sygnału, że warto z niego skorzystać.
Dodatkowym niedoborem jest w tym kontekście brak usług usytuowanych w bezpośredniej bliskości placu, który pełni wyłącznie rolę przedpola dla budynku UOKiKu. Podobny problem dotyka też Placu Europejskiego, na którym ruch wytwarzany jest często sztucznie, przez animowane wydarzenia i spotkania.
W przypadku Europejskiego, mimo braku zieleni, odpowiednia aktywność parterów otaczających go budynków prawdopodobnie byłaby w stanie pobudzić życie placu i atrakcyjność przestrzeni jako całości. Być może jednak sytuacja ta ulegnie poprawie samoistnie po zakończeniu działań inwestycyjnych w okolicy?
MIASTO DLA PIESZYCH
Dowody znaczenia pieszego i zieleni w przestrzeni publicznej nie sprowadzają się w Warszawie
wyłącznie do wypowiedzi aktywistów, czy urbanistów. Przeprowadzone przez miasto w Warszawa działania remontowe na ulicy Świętokrzyskiej, przy okazji budowy drugiej linii metra, stanowią dowody materialne.
Zwężenie ulicy na rzecz poszerzenia chodnika, wprowadzenia zieleni i tym samym zmiany priorytetu użytkownika przyniosły pozytywne skutki gospodarcze dla najemców lokali znajdujących się przy deptaku. Ich obłożenie i obroty wzrosły, jednocześnie nie odnotowano zwiększenia zatorów w ruchu kołowym. Przeprowadzono również badania porównawcze ulicy Świętokrzyskiej po remoncie i porównywalnej, równoległej do niej Alei Jerozolimskich na tym samym odcinku. Świętokrzyska wygrywa je w każdej możliwej kategorii.
Czy jednak oznacza to, że najlepszym rozwiązaniem byłoby rewitalizowanie przestrzeni publicznych zawsze w taki sposób, jak odbyło się to na ulicy Świętokrzyskiej? Być może. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że efekt osiągnięto dlatego, że przed podjęciem stosownych decyzji przeprowadzono badania, które przyniosły odpowiednie wskazówki.
NIE TYLKO KOPENHAGA
Naiwne byłoby założenie, że wystarczy z miast wyrzucić samochody i posadzić drzewa przy drogach dla rowerów, by rozwiązać problemy przestrzeni publicznych w Warszawie. Niemniej dobrze przeprowadzone i zaplanowane przekształcenia w większości przypadków przyniosą wzrost zysków i sympatii użytkowników.
Dotychczasowe działania naprawcze przestrzeni publicznych – tak w Warszawie, w innych miastach w Polsce, jak i na świecie – wskazują, że czynnik ludzki jest decydujący. Kierowca w trakcie przejazdu samochodem nie skorzysta z usług przy placu, zrobi to gdy będzie przez niego przechodził. Warto więc robić wszystko, by tam, gdzie mowa o przestrzeni publicznej pieszy był priorytetem i komfortowo się czuł. Choćby przez bliskość i gęstość zieleni.
W przypadku Warszawy nie jest to kwestia prosta. Mimo że udział zieleni w mieście jest znaczny, przestrzenie publiczne często wyraźnie skierowane są w stronę kierowców. Najsilniej dostrzegalne jest to dziś na Placu Defilad, czy Placu Konstytucji. Ciężko jednak wyobrazić sobie sytuacje, kiedy od tak likwidujemy ruch kołowy choćby na Placu Konstytucji. Dlatego najlepszą odpowiedzią na problemy przestrzeni publicznych w Warszawie jest badanie każdej z nich niezależnie – i niezależna odpowiedź na ich problemy każdej z nich.
Tekst: Tomasz Bojęć, Zdjęcia Jakub Jurkowski/ Light At Night