Rozmowa z Krzyśkiem i Olgierdem – założycielami grupy Albatrosy, która łączy sportową pasję z odkrywaniem piękna i historii stolicy.
Jak zaczęła się wasza przygoda z bieganiem?
Krzysiek: W moim przypadku to klasyczna, nieciekawa historia. Jesień 2012 roku, spora nadwaga, ciągoty do używek i nagła chęć zmiany. Zacząłem od siłowni, ale udało mi się z niej zbiec. Teraz mam kilkanaście kilogramów mniej, 4 tysiące kilometrów w nogach, a w sercu ciągle maj.
Olgierd: W tej mierze pewnie trudno o oryginalność. Różnica w moim przypadku polega na tym, że zacząłem 12 lat i 25 kg temu. Oprócz względów estetycznych do zmiany skłonił mnie… strach. Mój „chory sterol” był naprawdę wysoki, a z racji zawodu napatrzyłem się na leczonych zawałowców. Postanowiłem nie być jednym z nich. Po tych latach jedna obawa została zastąpiona inną. Boję się nudy związanej z tym, że mogę żyć wiecznie. Ciągle brzmi mi w uszach przestroga Woody’ego Allena: „Wieczność jest nudna. Szczególnie pod koniec”. Ale co poradzić? Dzięki bieganiu nie ma rzeczy niemożliwych.
Skąd wziął się pomysł, by sportową pasję połączyć z poznawaniem Warszawy?
Olgierd: Trzeba Pani wiedzieć, że jesteśmy (może raczej byliśmy) obaj typowymi słoikami. Ja przez długie lata do stolicy dojeżdżałem tylko do pracy, a w weekendy wracałem do miejsca zwanego „domem”. Potem zmieniło mi się to i owo, tzw. centrum życiowych interesów przeniosło się tutaj, ale nadal nie identyfikowałem się z tym miastem. Wszystko zmieniło to bieganie i owe wyprawy. Warszawa okazała się miejscem nad wyraz ciekawym, wielobarwnym, nieodkrytym i – co przyznaję z pewnym zakłopotaniem – naprawdę dającym się lubić.
Pierwsza wyprawa, czyli realizacja pomysłu poskakania mostami z jednego brzegu Wisły na drugi, ukazała nam, jak niewiele wiemy o „naszym” mieście. Postanowiliśmy to zmienić i o ile ów pierwszy wypad był czystym bieganiem, o tyle następne były już starannie przygotowywane. Żadni z nas wielcy przewodnicy i na pewno pod tym względem ustępujemy innym ciekawym inicjatywom (np. Biegowi Po Prawdziwej Warszawie – pozdrawiamy!), ale staramy się to powoli zmieniać. A zaczęło się od niewinnej uwagi Krzysztofa o fortach. Ale to może niech On sam opowie…
Krzysiek: Zanim opowiem o fortach, chciałbym się uprzejmie nie zgodzić z Olgierdem, co do bycia słoikiem. Owszem w Warszawie się nie urodziłem, ale odkąd tu jestem (czyli od 7 lat), czuję, że to moje miasto. Nie żyję tu za karę, nigdy nie trzeba mnie było przekonywać, że stolica to jest to. Jednak przez kilka lat mojego przedbiegowego życia miałem wrażenie, że to moje warszawiakowanie jest ubogie, niepełne i częściowo nieświadome. Bieganie pozwoliło wypełnić tę wiedzową pustkę.
Wracając do fortów – rzuciłem pomysł, po czym uświadomiliśmy sobie, że wypadałoby co nieco wiedzieć o miejscach, po których zamierzamy biegać. I wtedy się zaczęło. Przeczesywanie książek, internetów, artykułów. Wcześniej może trochę kojarzyłem Fort Bema, nic więcej. Nagle objawiła nam się potężna część historii tego miasta, która w formie istniejących wciąż obiektów militarnych zachowała się do dziś. A skoro już wyznaczyliśmy trasę i solidnie się oczytaliśmy, to nie pozostało nam nic innego, jak podzielić się tą wiedzą z naszymi koleżankami i kolegami. Gdzieś między mostami a fortami narodziła się nasza nieformalna grupa – Albatrosy.
Skąd taka nazwa Waszej grupy?
Olgierd: Wspaniale, że Pani o to pyta. Długo szukaliśmy adekwatnej nazwy. Ten wielki piękny morski ptak, majestatycznie i z godnością pokonujący długie dystanse, od razu wydał się trafnym wyborem. Warto dodać, że gdy nie lata, wygląda i zachowuje się dość pokracznie i niezdarnie. Zupełnie jak my. (śmiech). Bezpośrednią inspiracją był wiersz Baudelaire’a „L’albatros”, gdzie tytułowego ptaka porównano do poety, któremu w codziennym szarym życiu przeszkadzają skrzydła tytana.
Krzysiek: Urzekła mnie Twoja opowieść, Olgierdzie. Szkoda, że takie piękne historie nigdy nie są prawdziwe. Prozaiczne wyjaśnienie jest takie, że przy konstruowaniu trasy wyprawy po mostach Olgierd je źle policzył (przepraw pieszych jest 8) i zatytułował mapkę „7 mostów z Albatrosa, tyś jedyna”, nawiązując do evergreena Janusza Laskowskiego. Pomyłka dość zabawna, ale nazwa się przyjęła, a „Beata z Albatrosa” stała się czymś w rodzaju hymnu naszej grupy. Biegamy z pieśnią na ustach, co podobno dobrze robi na krążenie, a źle na uszy mijanych przechodniów.
Organizujecie wyprawy tematyczne. Skąd bierzecie pomysły?
Olgierd: Lubię odpowiadać na to odruchowo, że „z… głowy”. 🙂 Skądinąd by? Ale poważnie – podczas przygotowywania się do każdej nowej eskapady natrafiamy na kolejne warstwy, które warto byłoby odkopać. Historia polskiej stolicy jest tak ciekawa, tak dramatyczna, a samo miasto ma tyle oblicz, że tematów nie zabraknie nam zapewne jeszcze przez długie lata. Zresztą… nawet bieg po tej samej trasie, ale już z inną wiedzą i doświadczeniami jest zupełnie nowym jakościowo przeżyciem.
Krzysiek: Wystarczy patrzeć przez okno tramwaju albo przyjrzeć się jakiemuś frapującemu szczegółowi podczas biegania, żeby mieć gotową odpowiedź na to pytanie. Forty okazały się materiałem na dwie imprezy. Następnie były cmentarze (3 bardzo żywe wyprawy!). Nie że biegaliśmy w rajtach między grobami – aż tacy to nie jesteśmy. Ale znowu odrobiliśmy ciekawą lekcję, odwiedziliśmy tak niesamowite miejsca jak Cmentarz Choleryczny, Cmentarz Żołnierzy Włoskich czy Cmentarz Karaimski. Wcześniej nie mieliśmy pojęcia o ich istnieniu. Zrobiliśmy także wyprawę szlakiem starych warszawskich kin.
Olgierd: Pomysłów nie brakuje, brakuje czasu. Doba i życie w ogóle wydają się za krótkie. A przecież… Warszawa nie jest jedynym miastem, Polska nie jest jedynym krajem, Europa nie jest jedynym kontynentem, a Ziemia nie jest jedyną planetą…
Krzysiek: Jaram się myślą o bieganiu po Księżycu – o ile w czasie lotu Słońce nie roztopi wosku spajającego nasze skrzydła. Ale wracając na Ziemię – pomysłów jest sporo, każda wyprawa rodzi dwa kolejne, za szybko się nie wypstrykamy.
Kto może wziąć udział w Waszych wyprawach?
Krzysiek: Właściwie każdy, kto potrafi w swobodnym tempie konwersacyjnym przebiec ponad 20 kilometrów. Wyprawy organizujemy dla grupy naszych znajomych. A jak zostać naszym znajomym?
Olgierd: Znajdziecie nas na spotkaniach Night Runners. Tam może przyjść każdy, niezależnie od stopnia zaawansowania biegowego. Zapraszamy we wtorki pod Stadion Narodowy (21:00, wejście od strony ronda Waszyngtona). Najmniej wprawieni część 4-kilometrowej trasy pokonują marszobiegiem, a wśród pozostałych grup tempowych na pewno znajdzie się coś odpowiedniego dla każdego. Spotkania są bezpłatne (gdyby ktoś się tego obawiał), a mimo to zwykle jest całkiem wesoło.
Jak duże jest zainteresowanie taką formą spędzania czasu?
Krzysiek: Najczęściej nasze wyprawy liczą kilkanaście osób. To optymalna liczba – nie trzeba się przekrzykiwać, a postoje na nawodnienie czy toaletę nie dłużą się w nieskończoność. Zapraszamy do nas, zachęcamy też do kopiowania naszych pomysłów i organizowania wycieczek na własną rękę (zaproście nas!).
Olgierd: Mówiąc szczerze – zainteresowanie biegami z przewodnikami było bardzo duże, ale gdy już ludzie poznali nasze poczucie humoru, nasz uderzający brak kultury, nudny jak flaki z olejem sposób opowiadania oraz fatalny styl biegania, to wszystko spadło. 🙂 Gdyby nie towarzyszące nam zwykle kilkanaście osób, można by rzec, że pies z kulawą nogą nie stawia się na naszych wydarzeniach.
Jakie wyprawy planujecie w najbliższym czasie?
Krzysiek: W drugi weekend lipca planujemy remake założycielskiej wyprawy Albatrosów, czyli wszystkie mosty Warszawy. Żeby było ciekawiej, w jej trakcie weźmiemy udział najpierw w biegu Parkrun w Parku Skaryszewskim, a następnie w biegu Morskie Oko w parku pod tą samą nazwą. Razem wyjdzie coś koło 42 km, czyli maraton. Może to i dużo, ale poczytalność – w przeciwieństwie do nóg – nigdy nie była naszą najmocniejszą stroną.
Olgierd: Potem zapewne druga edycja biegu parami po parkach, lasach i ogrodach. Poznawanie zielonej warstwy Warszawy latem to sama radość. W porównaniu z innymi europejskimi czy światowymi stolicami nasza naprawdę nie ma się czego wstydzić. 76 parków oraz 160 skwerów i zieleńców to wynik iście imponujący. O czym chyba nie każdy wie!
Kolejnym pomysłem jest bieg po zaniedbanych, opuszczonych przybytkach kultury fizycznej. Już pobieżny ogląd wskazuje, że jest ich w Warszawie więcej niż obiektów czynnych. 🙂
Jakie są wasze ulubione miejsca w Warszawie?
Olgierd: Nie umiem wskazać. Boję się którekolwiek skrzywdzić. Mógłbym pół godziny wymieniać, a Krzysztof pewnie zacząłby się spierać. Do wieczora byśmy nie skończyli. 🙂
Krzysiek: Jak się człowiek czegokolwiek o otaczającym go świecie dowie, to właściwie lubi każde miejsce. Poza zwiedzanymi podczas naszych wypraw miejscami lubię moją Wolę, łażenie po mieście, wegańskie knajpki i ogródki piwne.
Co powiedzielibyście osobom, które chcą rozpocząć treningi, ale brakuje im motywacji?
Olgierd: Nic.
Krzysiek: Skoro chcą, to już mają motywację.
Rozmawiała Dorota Tomczak
O rozmówcach:
Olgierd, l. 41, menedżer w międzynarodowej firmie średniej wielkości.
Ojciec (jednego syna), syn (jednego ojca) i duch (niespokojny).
Uwielbia czytać, słuchać, rozmawiać, pisać, podróżować, biegać.
W życiu prywatnym nudziarz, frustrat i alkoholik. 😉
Mierzi go piłka nożna i polska bezinteresowna zawiść.
Biega regularnie od 12 lat. Coraz słabiej, niestety.
Krzysiek, l. 34, scenarzysta paru seriali i filmów animowanych. Nie wyobraża sobie życia bez: braci Coen, Wesa Andersona, Tarantino, biegania i oglądania Premier League. Prywatnie ma dziewczynę, która nie lubi biegania, ale ma mnóstwo innych wspaniałych wad. Krzysiek wyżywa się na blogu GURU – biegacz armator (https://www.facebook.com/guruarmator).